Lubi płakać na filmach. Nie chodzi do kina na komedie romantyczne i wierzy, że polska widownia jest gotowa na ambitne filmowe projekty. Marta Ścisłowicz – aktorka znana z filmu „Bogowie” oraz seriali „Strażacy”, „Blondynka” i „O mnie się nie martw” – opowiedziała nam o swoich filmowych doświadczeniach. 

Marta Ścisłowicz

fot. Marek Banyś

Czym jest dla Ciebie kino?

Marta Ścisłowicz: Przeżyciem, emocją, spotkaniem, podglądaniem człowieka. Ważne, żeby na mnie działało.

Co oznaczają słowa „dobry film”?

To taki, który porusza albo zmusza do myślenia. Oglądam bardzo dużo, ale zawsze ulatują mi sceny czy tytuły. Taki mam rodzaj pamięci – a raczej niepamięci. Istotne jest, żeby film wzruszał i  był dla mnie ważny. Wtedy zapamiętuje emocje, które mi towarzyszyły podczas projekcji. Zdarza mi się oglądać i dopiero po jakimś czasie uświadomić sobie, że już kiedyś to widziałam.

Ostatnio takim filmem, który ze mną pozostał były „Trolle”. Bajka dla dzieci, którą zobaczyłam z moim siostrzeńcem. Płakałam na niej jak bóbr.  Potem wprowadziliśmy co godzinę czas na uściski. Tak samo przeżywałam animację „W głowie się nie mieści”.

Nie mam ulubionych filmów. Zdarza mi się wracać do niektórych, bo na różnym etapie życia ma się inne przemyślenia i sposób postrzegania. Ostatnio, szukając inspiracji, oglądałam filmy Braci Dardenne i Lyncha. Świetne kino. Z nowości – wzruszyłam się na „Nowym początku” Villenueve, czy „Patersonie” Jima Jarmuscha.

Z polskich produkcji uważam, że „Wszystkie nieprzespane noce” Michała Marczaka są na wysokim poziomie. Poza wkręcającą formą to bardzo ciekawa opowieść, która daje poczucie dotykania ulotności. Zaczynasz się zastanawiać, czy rzeczywiście spędzasz życie na paleniu papierosów, jedzeniu czipsów… Nie-działaniu, nie-dzianiu się. Marczak ustawia zupełnie inną optykę, pokazując, że życie składa się z momentów. Natomiast emocjonalnie przejechał mnie Tomek Wasilewski swoimi „Zjednoczonymi Stanami Miłości”.

Marta Ścisłowicz

fot. Marek Banyś

Którą aktorkę podziwiasz?

Nie ma jednego nazwiska czy rodzaju aktorstwa, które by mnie zachwycało. Interesuje mnie aktorstwo, które jest radykalne, osobiste; dotkliwe. Musi wywoływać we mnie jakieś emocje. Jednocześnie aktor powinien grać w sposób inteligentny, intelektualny, pobudzać mnie do myślenia. Czasem coś schować i pójść w minimalizm, a nie w dosłowność i „prucie się”.

Tak przy okazji – jestem bardzo dumna z kolegów i koleżanek po fachu. Patrzę na ich filmy, spektakle i widzę z jaką klasą potrafią zagrać. Mamy naprawdę dobrych aktorów.

W Polsce chyba nie do końca wykorzystujemy ich umiejętności?

W Polsce teatr jest taką przestrzenią, która wykorzystuje umiejętności aktorów bardziej niż film. Chociaż mam nadzieję, że to się zmienia. Rzeczywiście można zauważyć ku temu kroczki. Wiadomo, że zagranie w filmie komediowym czy serialu, nawet jeśli jest wyższej rangi jak „Wataha” czy „Pakt”, nie pokaże skali umiejętności.

Na co zwracasz uwagę oglądając film? Czy tylko na emocje, czy również strony techniczne?

W ogóle mnie to nie interesuje. Zwyczajnie się na tym nie znam. Nie jestem w stanie ocenić zdjęć czy montażu; nie oglądam z tej perspektywy. Nie patrzę w ogóle na kontynuacje czy charakteryzacje. To znaczy – widzę, zwracam uwagę. Jak coś jest super, to zauważam – ale jak poprawne i mnie nie zachwyca, to raczej umyka mojej uwadze. Obserwuję rzecz jasna swój fach, ale przyznam, że zarówno w kinie, jak i w teatrze, lubię być widzem – a nie aktorką. Zapomnieć o aktorstwie i dać się ponieść – emocjom, historii…

Ulubiony film z dzieciństwa? 

Czechosłowacki aktorski serial „Arabella”. Z animacji lubiłam „Gumisie”. Pamiętam, jak poszłam pierwszy raz do kina. Obejrzałam bajkę „Flinstonowie”.  Miałam 8 lat i niezwykle ważne były emocje towarzyszące całej wyprawie. W Tychach było tylko jedno kino. Wcześniej rodzice ze mną nie chodzili na filmy.

Film, na którym płakałaś?

 Lubię płakać na filmach i robię to często. Takie oczyszczenie. Filmy, które przychodzą mi do głowy to „Droga do szczęścia”, ”Życie ukryte w słowach”, „Rosetta”, „Pogorzelisko”. Kate Winslet i Leonardo DiCaprio w „Drodze do szczęścia” działają na mnie absolutnie; sposób, w jak film jest zrobiony sprawia, że wzruszam się i zaczynam myśleć o swoim życiu. Gdybym zajrzała do mojego archiwum filmowego, wymieniłabym takich produkcji milion.

Ostatnio płakałam po „Las, 4 rano” Jana Jakuba Kolskiego. Jak wyszłam z kina, dopadły mnie przemyślenia… To film prosty, ciężki i jednocześnie bez złudzeń. Okrutny. Coś po nim zostaje w człowieku.

Który film możesz oglądać milion razy?

Każdy… Ponieważ ich zwyczajnie nie pamiętam, za każdym razem oglądam je na nowo.

Jest film, którego wolałabyś nigdy nie zobaczyć?

Ostatnio na festiwalu w Gdyni widziałam „Zaćmę” Ryszarda Bugajskiego. Nie lubię straty czasu, a tutaj tak było. Jak idę do teatru, to staram się nie wychodzić z szacunku do kolegów. Z kina można wyjść albo wyłączyć film. Staram się tego nie robić, żeby mieć ogląd całości, ale czasami wolę zrezygnować.

Po jakie filmy nie sięgasz?

Nie chodzę do kina na komedie romantyczne. Zdarza mi się, że podczas gorszego dnia siadam w dresie na kanapie i wtedy je oglądam. Dzięki temu ostatnio zobaczyłam dwa fajnie filmy – „Bezdroża”, których nie można uznać za typowego przedstawiciela gatunku i „Czas na miłość” o chłopaku, który przenosił się w czasie.

Marta Ścisłowicz

fot. Marek Zawadka

Który film przyniósł Ci najwięcej radości?

„Bezdroża” i „Trolle”. Reszty nie pamiętam. Mogę mówić z perspektywy ostatnich dwóch – trzech miesięcy. Serio.

Co Cię najbardziej filmowo rozczarowało?

Często film jest nadmuchany PR-owo i medialnie, dlatego pojawiają się niesamowicie wysokie oczekiwania. Potem ogląda się ten film i myśli się, że gdyby nie słyszało się tego wszystkiego wcześniej, to odebrałoby się go zupełnie inaczej. Wolę nie czytać, nie słuchać, nie sugerować się, bo takich filmowych rozczarowań nie lubię.

Dużym rozczarowaniem dla mnie na polskim rynku jest niewykorzystany potencjał, który posiadają polscy widzowie. Zakładamy, że widownia na coś nie pójdzie, nie będzie chciała oglądać nieznanych aktorów. Przez to sami siebie ograniczamy. A mamy niezwykle zdolnych ludzi. Boli mnie, że liczą się tylko słupki.

Ostatnio widziałam nowy film Sasnali „Słońce, to słońce mnie oślepiło”. Zobaczyło go mało ludzi, ale myślę, że takiej twórczości nam potrzeba. Tak samo duże brawa należą się młodym ludziom, którzy robią nowa formę – Marczak, Zarieczny czy Grzegorzek. Musimy dać sobie szansę, bo potencjał w nas jest dużo większy niż to, co robimy. Co proponuje nam rynek.

Idealny film na smutny dzień?

To zależy: czy chcę się „dobić”, żeby płakać i nie ruszyć się już z kanapy, czy wyciągnąć z dołka. W przypadku pierwszej opcji, którą częściej wybieram, szukam czegoś dramatycznie dojmującego i przejmującego. W drugim wypadku oglądam komedię – nawet romantyczną.

Kto powinien wyreżyserować film o Tobie?

Pewnie ktoś, kto mnie zna. Przychodzą mi do głowy dwie opcje. Pierwsza to Jolka Janiczak [dramatopisarka – przyp.red.) z Wiktorem Rubinem (reżyser teatralny – przyp.red.). Mogliby z ciekawej perspektywy pokazać moją złożoną osobę. Jolka mogłaby rozwinąć jakaś nową formę. Druga to mój Piotrek (partner aktorki – przyp.red.), który ma w sobie ciche marzenie bycia reżyserem. Myślę, że to byłaby komedia, w której uchwyciłby wszystkie żenujące sytuacje domowe. On uważa, że jestem strasznie śmieszna, czego ja nie widzę. Dałabym też taki film do zrobienia mojemu 7-letniemu siostrzeńcowi. Mógłby mieć bardzo ciekawą perspektywę… Może zrobiłby go w 100D – zarzeka się, że kiedyś wymyśli taką technologię…

Related Posts

Sad dziadka czyli Wołyń ujęty zupełnie inaczej niż nas przyzwyczajono. Rozmawiamy z reżyserem...

Wystąpiła w wielu znanych serialach telewizyjnych, takich jak „Belfer” czy „Barwy szczęścia”. W...

„Nie myślę o „Słoniu” jako o filmie prowokacyjnym albo moralizatorskim. To czuła i delikatna...

Leave a Reply