66. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie dobiegł końca. Na ekranach wyświetlono setki filmów, przyznano dziesiątki nagród, ale przede wszystkim dostarczono niezapomnianych wrażeń. I choć festiwal obył się bez elektryzujących rewelacji, wielkich katastrof, to udało się wyłowić kilka pozycji godnych polecenia. 

fuocoammare2

Konkurs Główny przebiegał w atmosferze kameralnego kina, skupiając się na kryzysie w różnej postaci. Od poszukiwania własnej tożsamości przez odnalezienie się w nowej sytuacji opuszczenia aż po największą bolączkę współczesnego świata: uchodźców i zalążki internetowej wojny. Pośród 18 filmów ocenianych przez jury pod przewodnictwem Meryl Streep znalazły się dwa dokumenty, które zasługują na uwagę.

„Fuocoammare” Gianfranco Rosi to wyjątkowo humanistyczne spojrzenie na ludzi, którzy są w stanie postawić swoje życie na szali, aby zawalczyć o lepszą przyszłości. Wyruszają w ryzykowną podróż przez morze do Europy, często tracąc życie. Lampedusa jest punktem przystankowym w ich walce. To wyspa pomiędzy Afryką a Europą, gdzie trafiają uchodźcy, z rozpaczą wołając o pomoc. Rosi po „Rzymskiej aureoli” ponownie opowiada o miejscu poprzez ludzi. Obiera sobie kilku bohaterów, którzy stają się przewodnikami po zastanej rzeczywistości. Kamera podąża za dwunastoletnim Samuelem i miejscowym lekarzem. Reżyser poprzez postać  chłopca pokazuje, że życie na wyspie biegnie swoim torem, a mieszkańcy zajmują się swoimi sprawami. Dramat rozgrywa się na morzu, w otchłani fal, dlatego woda u Rosiego odgrywa również symboliczną rolę. Daje oczyszczenie i szansę na nowy początek.

Reżyserowi udało się zrównoważyć emocjonalne punkty zawarte w filmie. „Fuocoammare” można przetłumaczyć jako „ogień na morzu”. To właśnie stamtąd, ze statków ratujących emigrantów, pochodzą najbardziej przejmujące zdjęcia. Wyczerpani ludzie są przestawiani z miejsca na miejsce, poddawani nieraz upokarzającym badaniom, pogodzeni ze swoim losem stają się ucieleśnieniem cierpienia i woli walki. Najważniejsze jednak jest to, że reżyser nie przekracza granicy, nie fetyszyzuje ich cierpienia, tylko z niezwykłym wyczuciem opowiada prawdę o sile człowieka. I chyba najbardziej dojmującym obrazem, który pozostanie w człowieku, będą krwawe łzy mężczyzny pełnego nadziei, że Lampedusa to już ostatni przystanek w drodze do lepszego życia.

24 weeks

Z zupełnie innym tematem mierzy się Alex Gibney, który z zacięciem przygląda się powstawaniu internetowej broni Stuxnet zdolnej to niewidzialnego przejmowania kontroli nad maszynami zarządzanym przez komputery połączone z siecią (choć internet też już nie jest konieczny do przejęcia władzy!). W „Zero Days” zostaje przeprowadzone trzymające w napięciu śledztwo. Na pierwszy plan wysuwa się zagadka, czym jest wyżej wspomniany wirus, jak powstał i kto jest w jego posiadaniu. Gibney spotyka się z politykami i agentami, zadaje pytania, ale uzyskanie konkretnych odpowiedzi jest niemalże niemożliwe. I choć reżyser z lubością korzysta z gadających głów, udaje mu się poprowadzić swoją opowieść jak elektryzujący thriller. Sprawia, że po seansie można samemu zacząć się obawiać swojego komputera i smartfona. A to znaczy, że jego kino ma ogromną siłę oddziaływania.

Konkurs Główny prezentował w tym roku dość wyrównany poziom, stąd trudno wskazać jeden najlepszy obraz. Choć podzielam werdykt jury (Złoty Niedźwiedź dla „Fuocoammare”), to chcę zwrócić uwagę na silnie kobiecy akcent w tej sekcji. W rozważaniach festiwalowych, zauważyłam, że pojawiło się wiele silnych postaci kobiecych spychających mężczyzn na drugi plan. To one rozdawały karty w grze, która nazywa się życie. Czy przez chorobę (prawdziwą czy urojoną) mającą doprowadzić do zmiany postawy u męża w „Boris without Beatrice”, czy decydując o macierzyństwie („24 weeks”) aż po zarządzanie grupą ludzi w „The Commune”. To właśnie ten ostatni, film Thomasa Vitenberga, przyniósł fenomenalną rolę Trine Dyrholm. Znana prezenterka wiadomości znudzona spokojnym życiem z mężem architektem i nastoletnią córką, proponuje wynajmowanie domu wraz z gromadą ludzi. Życie w komunie dodaje jej energii i powiewu świeżości, ale niestety odsuwa od niej męża, który przyzwyczajony do ciągłej atencji, wdaje się w romans ze swoją studentką. „The Commune” to gorzka komedia, ciekawe ludzkie portrety i pozytywna energia, a przede wszystkim opowieść o życiu w grupie, które może wydawać się nieco egoistyczne we współczesnym indywidualistycznym świecie.

Saint Amour

Poza Konkursem Główny został zaprezentowany „Saint Amour” Benoita Delephine i Gustave Kervern, który zasługuje na miano jednej z najlepszych komedii festiwalu. Relacja ojca i syna przechodzi głęboki kryzys, a ich wizja przyszłości różni się radykalnie. Obaj wyglądają na zmęczonych życiem, ale to Bruno (Benoit Poelvoodre) chce się odciąć od rodzinnej tradycji prowadzenia farmy i odnaleźć się w burżuazyjnym świecie Paryża. Mężczyzna po 40tce z problemem alkoholowym i zaniżonym poczuciem własnej wartości wyrusza w podróż po Francji w celu odwiedzenia najważniejszych regionów winiarskich. Towarzyszy mu ojciec (Gerard Depardieu) oraz przypadkowo zaangażowany taksówkarz (Vincent Lacoste).

„Saint Amour” to kino drogi, ogromnych przemian i ciepłego humoru. Depardieu tworzy portret troskliwego ojca i wielką subtelnością rozgrywa strach, radość, zaangażowanie i powolne rozliczanie się z przeszłością. Chociaż twórcy nie odkrywają nowych rejonów, pozostając w bezpiecznej strefie rodzinnej dramy, potrafią wydobyć wszystko, co najlepsze i najgorsze ze swoich bohaterów. I to właśnie z idealnie wyważonej mieszanki żartu ze smutkiem porażki powstaje uniwersalna opowieść o przewrotności losu.

Natomiast dwie najciekawsze propozycje znalazły się w Panoramie. „Aloys” Tobiasa Nölle to romantyczna historia pogubionych ludzi zamknięta w ramach onirycznej eksploracji rzeczywistości. Początek filmu zapowiada mroczną wędrówkę w psychikę samotnego mężczyzny, który nie rozstaje się z kamerą i czerpie przyjemność z podglądania innych ludzi. Jednak niespodziewanie Nölle zbliża się do „Her” Spike’a Jonze. Niespełniona miłość, długie rozmowy telefoniczne i zamazane granice między jawą a szaloną wyobraźnią oprawione w energiczną muzykę i kolorową inscenizację sprawiają, że antypatyczni bohaterowie stają się nam bliscy. „Aloys” to film pełen zaskoczeń, śmieszno-gorzkich rozwiązań i wyjątkowo spójnej koncepcji wizualnej.

The Ones Below

Drugim filmem, który otarł się o ideał jest „The Ones Below” Davida Farra, gdzie skandynawska wyniosłość miesza się z francuską elegancją zatopioną na londyńskich przedmieściach. Reżyser czerpie inspiracje z „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego i chociaż momentami denerwuje nachalną łopatologią powiązań, to granica dobrego smaku nie zostaje przekroczona. Już od pierwszych kadrów towarzyszy nam charakterystyczna muzyka, która zwiastuje serię psychodelicznych zachowań doprowadzających do tragedii. Farrowi udaje się sprawnie prowadzić intrygę, dzięki pozostawianiu sporej ilości informacji poza kadrem. Działania bohaterów pozostają w strefie domysłów, co tylko potęguje narastająca atmosferę tajemnicy. Od samego początku wiadomo, że dziecko będzie czynnikiem zapalnym w tej historii i spowoduje serie nieodwracalnych działań. Nie sposób streścić fabułę bez ujawniania kluczowych informacji, dlatego w kilku słowach zaznaczę, że to opowieść o stracie, zazdrości i macierzyństwie, które daje siłę do radykalnych ruchów.

Farr trzyma w napięciu, prowadzi widza jak po kłębku do nieuniknionego rozwiązania, ale zdaje się nie wierzyć w swoją scenariuszową sprawności, przez co w ostatniej sekwencji psuje efekt całości. Aura niedopowiedzenia zostaje rozmyta przez łopatologiczne wytłumaczenie każdego kroku bohaterów. Wcześniejsza powściągliwość przegrywa z nachalnością dopowiedzenia. I choć „The Ones Below” zostaje obdarte ze wszystkiego, na co pracowało przez cały film, to można przymknąć oko na ostatnie 5 minut, zapamiętując psychotyczną atmosferę powolnego popadania w spiralę strachu i niezrozumienia.

Berlinale jest festiwalem z niesamowicie bogatą ofertą filmową, który  prezentuje produkcje z całego świata. Każdy może znaleźć coś dla siebie, dzięki czemu można zaspokoić głód filmowy na długi czas. W tym roku poziom festiwalowych produkcji wydawał się wyjątkowo wyrównany, ale mam nadzieję, że większość z najlepszych propozycji trafi do polskich kin i pozwoli cieszyć się kinomanom wizualnym wysmakowaniem i zaskakującymi scenariuszowymi rozwiązaniami.

 

Related Posts

Festiwal Filmowy WIOSNA FILMÓW, który zakończył w niedzielę 7 czerwca swoją wirtualną edycję na...

26. edycja Festiwalu Filmowego WIOSNA FILMÓW odbędzie się w tym roku w dniach 29 maja – 7...

Autor tekstu: Dagmara Gawrońska Ostatnie dni lutego spędziliśmy w animowanym świecie na słynnym...

Leave a Reply