Eliza Rycembel – mówi się o niej „młoda i zdolna”. Choć na ekranie debiutowała zaledwie 4 lata temu, ma za sobą wiele zapadających w pamięć ról. Charyzmatyczna w „Obietnicy” Anny Kazejak, cicha i skupiona we francusko-polskiej koprodukcji „Niewinne”, roztańczona i rozśpiewana we „#WSZYSTKOGRA” i niebywale pociągająca w „Ninie”. Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest opowiedziała nam o tym, co ją fascynuje w kinie.
Kino jest przekroczeniem granic
Co lubisz w kinie?
Dla mnie kino jest przekroczeniem granic. Podoba mi się zarówno to, że powstają mainstreamowe produkcje, które są marvelowskimi hitami, ale też to, że istnieje offowy nurt poruszający tematy bliżej nas. Cała przestrzeń filmowa jest bardzo ciekawa. Olbrzymia, pojemna i każdy znajdzie coś dla siebie.
Pamiętasz swój pierwszy film?
Oczywiście, to był „Król lew”. Widziałam go najwięcej razy. Wróciłam do tego filmu chyba z siedem lat temu i płakałam dokładnie w tym samym momencie. Pamiętam też, że siedziałam z mamą i spisywałyśmy słowa piosenek, żebym się uczyła śpiewać i po polsku, i po angielsku.
Co według Ciebie oznaczają słowa „dobry film”?
To taki, przy którym nie zerkam na zegarek. To film, który mnie porusza. Zarówno tematyką, jak i obrazem, muzyką. W dobrym filmie wszystko jest ze sobą kompatybilne. Obraz opowiada historię. Fabuła jest interesująco przedstawiona. Aktorzy pięknie wykonują swoje zadania. A do tego dochodzi muzyka, która wypełnia całość.
Jaki dobry film ostatnio widziałaś?
Teraz przychodzi mi do głowy „Call me by your name” Luca Guadagnino. To film subtelny i konsekwentny. Dopracowany pod każdym względem, każde słowo, gest ma znaczenie. I jeszcze to wszystko odbywa się w przepięknej scenerii.
Ale też ostatnio po raz któryś widziałam „Midnight in Paris” Woody’ego Allena, robi on na mnie duże wrażenie.
Czy to, co się wydarzyło wokół Allena wpływa na postrzeganie jego filmów?
Dla mnie nie wpływa na postrzeganie jego twórczości. Kiedyś jakbyś zadała mi pytanie, z kim chciałabym pracować, to odpowiedziałabym, że Allen. W tym momencie wiem, że to gorący temat i sama nie jestem pewna, czy chciałabym pracować z tym człowiekiem. Ale wracając do filmów, to ostatnio widziałam „Clouds of Sils Maria” Olivera Assayasa. Jestem fanką jego twórczości, tego co pisze. Po prostu lubię takie sielankowe kino, które przedstawia kobietę, artystkę zmagającą się z jakimiś problemami. Wypada z obiegu i musi za wszelką cenę ratować siebie.
Jest taki film, który widziałaś milion razy i jeszcze ci się nie znudził?
To zawsze trochę żenujące, ale „Harry Potter”. To film mojego dzieciństwa i darzę go sentymentem. Co roku wracam też do „To właśnie miłość”.
Jest taki film, który widziałaś i chciałabym o tym zapomnieć?
Wszystkie „Piły”. Zdarzyło mi się, kiedyś włączyć jedną z części tego filmu i to jest takie kino, którego nie rozumiem i nie potrzebuję.
Co jest twoim filmowym drogowskazem?
Chyba spotkanie jako rodzaj rozwoju, szukanie i stawianie sobie nowych celów.
Z kim chciałabyś pracować?
Z Olgą Chajdas – bardzo dobrze mi się z nią pracowało przy „Ninie”. Do tego chciałabym pracować z Agnieszką Holland. Assayas jest taką osobą, z którą chciałabym się zetknąć w pracy.
Jaki film przyniósł ci najwięcej radości?
Ostatnio „Strażnicy Galaktyki vol. 2”. To był pierwszy z filmów komikosowych, które oglądałam.
Idealny film na smutny dzień?
Jak jest bardzo źle, to lubię włączyć sobie „P.S. I love you” i płakać cały czas.
A kino guilty pleasure?
„Harry Potter”! Ostatnio zaczęłam analizować ten film i doceniać aktorstwo wszystkich brytyjskich aktorów, którzy biorą w nim udział. Pomimo tego że jest bajeczką, oni stworzyli pięknie postaci.
Jaką aktorkę/aktora podziwiasz?
Chciałabym współpracować z Juliette Binoche. Podoba mi się, jak się zmienia. Bardzo chciałabym się spotkać z Emmą Stone. Marzę o tym, żeby kiedyś spotkać Judi Dench. Zobaczyć, jak pracuje. Z naszych polskich aktorek, to chciałabym popracować z Agatą Buzek zarówno w teatrze, jak i w filmie.
Gdyby miał powstać film o tobie, to kto powinien go wyreżyserować?
Olga Chajdas.