– daję 5 łapek!

Gniew Ludwiga i Paula Shammasian jest kinem niespokojnym. Zbudowanym na niedopowiedzeniach i cierpieniu. Zatopionym w metaforyce i podwójnych znaczeniach. Każdy gest, zachowanie czy element opowiadania pełnią podwójną rolę w rozwoju fabuły. O ile łatwo zgodzić się na emocjonalny szantaż i sztafaż, z trudnością przychodzi akceptacja nielogiczności i postaci-figur, które krążą wokół głównego bohatera. Nieco niespełnione kino o krzywdzie i poszukiwaniu wybaczenia.

Gniew

Gniew

Malcolm (Orlando Bloom) jest dorosłym mężczyzną w toksycznym związku z matką i swoją dziewczyną. Wycofany i mrukliwy rani siebie i najbliższych, wymierzając karę za traumę dzieciństwa. Jako dwunastoletni chłopiec został seksualnie wykorzystany przez księdza. Teraz zadając sobie ból, tłumi emocje, które tylko momentami w pełni przejmują nad nim kontrolę, prowadząc do wybuchu złości, agresji i autodestrukcji.

Cały film jest zbudowany na relacjach. Kręcony na zbliżeniach, staje się niezwykle intymnym portretem, zanurzonym w banalnym scenariuszu. Orlando Bloom otrzymuje dwa monologi, w których pokazuje całą paletę uczuć i wątpliwości na temat swojego zagubienia, otoczenia i wiary. To dzięki tym scenom Gniew jest w stanie poruszać. Tylko wtedy ściera ironiczny grymas z twarzy po serii nieudanych dialogów i fabularnych rozwiązań.

Film Shammasianów rozpoczyna ciekawą dyskusję, ale jedną z jego największych wad staje się miałki scenariusz. Kiedy wszystko nabiera tempa, wkręcamy się w emocjonalną huśtawkę Malcolma, otrzymujemy tani romans z zadatkami na thriller kościelny. Do tego ogromne metafory: Malcolm burzy stare kościoły, tak jak kościół – w jednostkowym wymiarze (ksiądz) – zburzył jego życie. Jego praca staje się prywatną wendetą skierowaną w instytucję, ale też w siebie. Coś, co mogło stać się fenomenalnym dramatem psychologicznym o krzywdzie, winie i wybaczeniu, popada w nachalną łopatologią i moralizujący ton, nawołujący do wybaczenia. Muzyka zbyt mocno sugeruje nastrój, nakazuje widzowi podążać obraną przez reżyserów ścieżką – co może prowadzić w dwóch kierunkach: biernego płynięcia z nurtem opowieści bądź ironicznej reaktancji. Do tego drugiego dochodzi, kiedy z ekranu wylewają się absurdalne dialogi, matka Malcolma na wszelkie problemy parzy herbatę, a metaforyka urasta do rozmiarów absurdu.

Gniew

Gniew

Za dużo w Gniewie górnolotnych symboli i wielkich czynów. Tak naprawdę wystarczyłby tylko Orlando Bloom, jego spojrzenie i kameralna emocjonalność, żeby pobudzić do myślenia. Szczególnie rozczarowuje – w kontekście całości – podniosły i przerysowany finał. I choć każdy może zinterpretować go swój sposób, jedno pozostaje jasne – kolejne dziecko zostaje skrzywdzone, a droga do wybaczenia nie jest usłana różami. W ruchu znajduje się machina, której nie można powstrzymać.

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply