Teatrzyk czas zacząć! Frank Underwood (Kevin Spacey) nie spoczął na laurach, wciąż musi toczyć walkę o głosy wyborców, pomyślną prasę i utrzymanie się w Białym Domu. Idzie na wojnę z Kongresem i opinią publiczną. Ponownie szokuje, ale -na razie – nie zdobywa się na gesty, których nie moglibyśmy się po nim spodziewać.

House of cards Netflix

fot. Netflix

House of Cards – z władzą im do twarzy

Już 30 maja Netflix pokaże światu kolejny sezon House of Cards, w którym Frank ramię w ramię z Claire (Robin Wright) będą walczyć o reelekcję. Jestem już po pierwszych odcinkach i wciąż nie mogę zrozumieć, jak wielkim uwielbieniem pałam do duetu Underwood. Fenomen antypatycznych bohaterów, którzy są jednoznacznie egoistyczni, żądni władzy, chwały i pełni nonkonformistycznych przekonań pozostaje ciekawym zjawiskiem. Frank nadal przekracza wszelkie granice, dając upust swoim socjopatycznym zapędom, a widzowie nieustannie zaciskają kciuki za jego powodzenie.

House of cards Netflix

fot. Netflix

Po zmianie scenarzystów serial nie stracił werwy. Przeszłość zaczyna się prezydentowi odbijać czkawką, a intrygi zacieśniają kręgi. Aż trudno uwierzyć, że jeden człowiek jest w stanie kontrolować wszystkie zależności i nie złapać zadyszki w tym maratonie– choć zdarza mu się to od czasu do czasu. A dzieje się sporo: walka o utrzymanie fotela prezydenckiego, zjednanie sobie senatorów, poszukiwanie rozwiązań w wojnie z terroryzmem czy wzajemne przepychanki w Białym Domu (pojawia się trochę nawiązań do rzeczywistości). Na szczęście wzajemne animozje wśród pary prezydenckiej zakończyły się w czwartym sezonie, dzięki czemu Claire i Frank wspólnie stają na linii frontu. Dynamika ich relacji zachwyca i zaskakuje. Wydaje się, że razem potrafią wyjść cało z każdej opresji. Duet idealny? Na pewno bardzo racjonalny i interesowny – transakcja biznesowa, która chyba wciąż pozostaje uczuciową zależnością.

House of cards Netflix

fot. Netflix

House of Cards rozsławiło Netfliksa na całym świecie i stało się flagową produkcją tej platformy. I wciąż nie opuszcza gardy. Z mrocznym klimatem, piekielnie dobrze dopieszczonymi kadrami i dbałością o szczegóły potrafi skutecznie przyciągać uwagę. Twórcy serialu serwują od czasu do czasu małe smaczki, które oddziałują nie tylko obrazem, ale metaforycznym przesłaniem. Zachwyciła mnie i zauroczyła scena otwierająca drugi odcinek, kiedy przy pomocy programu komputerowego Frank łączy swoją fotografię i Claire w jedną – symboliczne i bardzo metaforyczne zmorfowanie idealnego przywódcy.

Choć wydawało się, że serial traci na pomysłach i zaczyna zjadać własny ogon, na razie bardzo dobrze zawiązuje akcje i gna do przodu. Frank Underwood jest pełen werwy i fenomenalnie przełamuje granicę czwartej ściany (już nie sam!), prowadząc intrygujące monologi. Traktuje widza z góry, objaśnia mu swój świat i nieustannie daje prztyczka w nos. To jeden z elementów, za które kochamy House of Cards. Mam jednak wątpliwości, na jak długo wystarczy energii i scenariuszowych intryg, aby serial nie utonął w nadmiarze zawiłości i poszukiwaniu desperackich rozwiązań. Na razie trzymamy kciuki za Franka i Claire, oglądając ich losy na platformie Netflix!

 

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply