Uruchomiła się pewna nostalgiczna strona Sama Mendesa i powstał film “Imperium światła”. To pełna sentymentów podróż do świata, w którym światło tworzy magię na dużym ekranie, a kino jest świątynią, gdzie spełniają się marzenia. Jednocześnie jest to produkcja, w której trudno znaleźć ducha brytyjskiego reżysera.

Hilary (Olivia Colman) jest samotną kobietą w średnim wieku, która pracuje w kinie Empire i skrywa wiele tajemnic. Z każdą kolejną sceną dowiadujemy się o niej nieco więcej, ale to postać, która lubi pozostawać enigmą. Dojrzała i wycofana jest pełna ciepła wobec współpracowników. Cicha i delikatnie uśmiechnięta bez wahania wykonuje polecenia szefa, który wymaga od niej seksualnych usług. Zbyt mało wylewni na romans spotykają się po kryjomu w jego gabinecie, odhaczając erotyczne uniesienie na liście codziennych zadań. Wszystko się zmienia, kiedy w kinie zatrudnia się czarnoskóry młodzieniec – Stephen (Michael Ward). 

Przeczytaj także: Catherine Called Birdy

Kinowa rodzina przyjmuje Stephena z otwartymi ramionami. Szybko wdraża się w system, zaprzyjaźnia się z kinooperatorem (Toby Jones) i wraz z Hilary odkrywa zamknięte zakamarki kina. Między tą dwójką wywiązuje się wyjątkowa więź, a różnica wieku nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć romans. W tle toczy się historia Wielkiej Brytanii: skinheadzi przejmują ulice, osoby czarnoskóre są prześladowane, rewolucja czai się za rogiem. Mendes opowiada o ulotnych międzyludzkich relacjach, pięknie umieszcza je w czasie i przestrzeni i nigdy nie traci z oczu swoich bohaterów. Kiedy Hilary traci grunt pod nogami i próbuje od nowa odzyskać równowagę, kino okazuje się pięknym portalem do lepszej rzeczywistości.

W “Imperium światła” jest dużo ciepła i tęsknoty. Reżyser celebruje magię wspólnego doświadczania kina. Pokazuje, że to nie tylko ruchome obrazki, ale też tworzenie społeczności. Wokół filmów i celebracji oglądania tworzą się relacje, które potrafią zmieniać życie. I choć całość dobrze się ogląda, Mendes stracił pazura. Cała historia jest opowiedziana na pół gwizdka i brakuje jej charakteru. 

Niemniej jednak Olivia Colman ponownie daje nam poruszający występ. Jej HIlary niesie w sobie skrajne emocje, który wibrują gdzieś pod powierzchnią. To zagubiona kobieta pełna kompleksów, ale też niosąca na swym ramieniu ciężar psychicznych kłopotów. Aktorka potrafi łączyć lęk przed odrzuceniem i pragnienie bliskości, a także siłę z kruchością. Jest zdecydowaniem mocnym punktem w “Imperium światła”, który błyszczy pięknym blaskiem.

Sam Mendes pokazuje, że kino może pomóc dotrzeć do naszych emocji. Daje przestrzeń do eksplorowania swoich uczuć i przestrzeń, by bezpiecznie pozwolić im ujrzeć światło dzienne. Z pewnością w pamięci pozostanie scena, kiedy Hilary po raz pierwszy ogląda film, a na jej twarzy odmalowują się skrajne emocjonalne stany. I choć “Imperium światła” jest sprawnie skrojonym filmem o kobiecie samotnej i X Muzie, nie będzie to seans, który zostanie ze mną na dłużej. Poprawnie, ale po Mendesie można spodziewać się czegoś więcej.

-daję 6 łapek!

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply