– daję 6 łapek!

Martwe wody bawią się konwencją, obśmiewając w gombrowiczowskim stylu przywary arystokracji i społeczne schematy. Bruno Dumont przerysowuje, kreśli grubą kreską i puszcza oko do widza. Proponuje inscenizację ciekawą, ale nie do końca udaną. Choć aktorzy wdzięcznie noszą kostium, bawią się swoimi postaciami i z rozmachem przerysowują ich przywary, całość staje się patchworkiem posklejanym z licznych pomysłów i motywów.

Martwe wody

„Martwe wody”

Martwe wody – barwny świat dziwaków

Na północy Francji, na początku XX w., rozgrywa się tajemnicza historia zniknięć, porwań, miłości i kanibalistycznych aktów.  Dwóch nierozgarniętych inspektorów prowadzi śledztwo. Uboga wielodzietna rodzina zarabia na przeprawianiu turystów przez płytkie wody rzeki. A arystokracja bawi się w domu wybudowanym w stylu egipskim. Piękne stroje, hipokryzja i rozhisteryzowana ciotka Aude (Juliette Binoche) są intrygującym przedstawieniem rzeczywistości w krzywym zwierciadle. I choć nie do końca wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi, świat Dumonta wciąga i bawi bez opamiętania.

Martwe wody to przede wszystkim barwna inscenizacja z pełnokrwistymi bohaterami. Przerysowany z pokracznym krokiem Fabrice Luchini, dystyngowana i spokojna arystokratka Valeria Brudni Tedeschi, hipnotyzujący Brandon Lavieville oraz androgeniczny Raph. Ich postaci momentami żyją własnym życiem, zaskakują i nie dają się wrzucić w banalny schemat, dzięki czemu doskonale spełniają się w tej pokręconej fabule.

Martwe wody

„Martwe wody”

Dumont łączy kryminał z groteską, romans przeplata się z rodzinnym dramatem, obnażając społecznie ugruntowane oczekiwania i stereotypy. Reżyser nie próbuje wyrwać się z usankcjonowanego ładu opowiadania, ale z lubością bawi się dobrze znanymi formami. Dostajemy kilka scen perełek, które wprawiają w zachwyt wizualnym dopracowaniem. Szczególnie bawi surfowanie po plaży, gdzie spoczywa wrak statku przypominający lewiatana czy religijna procesja, podczas której ciotka Aude zatraca się w głośnym lamencie.

W przegięciach Martwych wód tkwi urocza siła komediowego sznytu. Nie potrzeba dosadnych stwierdzeń, by wycisnąć esencję przedstawionej historii. Bruno Dumont już w Małym Quinquin’ie pokazał, że potrafi tworzyć intrygujące i pełne abstrakcji światy, do który ma się ochotę wejść.

Related Posts

Po festiwalu w Toronto Przysięga Ireny zbierała dobre recenzje. Niestety nie będę podzielać tego...

Amy Winehouse była artystką, która potrafiła wejść głęboko w serce. Jej muzyka była pełna emocji,...

Alex Garland zabiera nas w centrum wojennego piekła niczym na rodzinną przejażdżkę na piknik....

Leave a Reply