„Kocham Cię, gdy Cię nie widzę”
Niewidzialny mężczyzna zakochuje się w niewidomej kobiecie. Tworzą związek idealny do czasu, aż dziewczyna odzyskuje wzrok. Absurdalna opowieść pełna jest romantycznej aury i powolnego tempa, które pozwala na dobre zatopić się w tej alternatywnej rzeczywistości. Mój Anioł staje się subtelną wędrówką po temacie miłości oraz sile uczucia pokonującego wszelkie bariery. Jak zaakceptujemy fantastykę, odrzucimy maskę złowrogiego ironisty, możemy zacząć czerpać radość z wizualnie dopieszczonego przedstawionego świata. Trzeba tylko dużych pokładów dobrej woli.
W jednym ze szpitali na świat przychodzi dziecko. Nie jest to wyjątkowy chłopiec, a o jego istnieniu nie wie nikt, oprócz matki. Kobieta nazywa go Mój Anioł i z zaangażowaniem stara się wychować, jak normalnego syna. Z biegiem czasu popada w depresję, a osamotniony chłopak, izolowany od rzeczywistości, odnajduje prawdziwą przyjaźń z rudowłosą dziewczynką z naprzeciwka. Ich relacja jest możliwa tylko dlatego, że Madeleine (Fleur Geffrier) nie widzi od urodzenia. Jedynymi zmysłami, przy pomocy których odbiera rzeczywistość, są węch i dotyk. W takich warunkach nietypowa cecha – niewidzialność –Anioła przestaje mieć znaczenie. Dorastają ze sobą, aż zaczyna ich łączyć prawdziwe, głębokie uczucie.
Mój Anioł przyjmuje perspektywę patrzenia na świat oczyma niewidzialnego chłopaka. Kamera rozgląda się, traci ostrość i wędruje wraz ze swoim bohaterem, dzięki czemu Harry Cleven sprawia, że widz czuje się niezwykle blisko, jak integralna część przedstawianej rzeczywistości. To jego oczami patrzymy na niezwykle urodziwą Madeleine – jej oczy i szczery uśmiech. Sposób portretowania dziewczyny jest bardzo plastyczny i sensualny (Juliette Van Dormael została nagrodzona za najlepszy debiut w Konkursie Debiutów Operatorskich na Camerimage). Cały film staje się celebracją kobiecej urody, która urasta do rangi bogini w oczach zakochanego mężczyzny.
O ile wizualna oprawa Mojego Anioła potrafi wzbudzić dreszcze przyjemności, fabularne nielogiczności przyprawiają o ból głowy. Baśniowy charakter nie jest w stanie uratować widza od za długiej ekspozycji, wolnego opowiadania i patetycznych monologów. Z ekranu, przez cały czas, padają romantyczne frazy i wyznania miłości. I choć Cleven w niezwykle magiczny sposób opowiada o uczuciu, które może istnieć pomimo ludzkich ograniczeļ, film popada w nachalnie artystyczny ton. Rudowłosa dziewczyna czaruje, fabuła niestety już nie.
Opozycyjnej recenzji „Mojego anioła”, która wyszła z naszej redakcji, szukajcie tutaj.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]