– daję 6 łapek!

My to debiutancki film Rene Eller. Ekranizacja powieści, która mrozi krew w żyłach. Historia nastolatków przesiąkniętych złem i brakiem skrupułów. Całość otwiera się stwierdzeniem, że przedstawione sytuacje są oparte na faktach i trudno uwierzyć, że film nie jest w całości fikcją ze względu na brutalność i momentami absurdalność działań podejmowanych przez dorastających ludzi. To intrygujący debiut, przemyślany wizualnie i bardzo spójny w swojej koncepcji, ale daleki od ideału. To prowokacja, która oburza, ale nie ma takiej siły rażenia jak choćby Plac Zabaw Bartosza Kowalskiego.

My

My

Ośmioro przyjaciół: cztery dziewczyny i czterech chłopaków mieszka gdzieś przy granicy belgijsko-holenderskiej. Wiodą zwyczajne, nudne życie z dala od wielkiego miasta i ogromu możliwości, które ono ze sobą niesie. Sielska letnia wieś przynosi im przestrzeń do eksperymentów i przekraczania własnych możliwości. Buzujące hormony, brak wyraźnych granic i kontroli ze strony dorosłych popycha ich w sidła czystego zła i brutalności. Wyzwolenie i seksualna rozwiązłość stają się dla nich zabawą i formą zarobku. Milennialsi skupieni na dobrach materialnych zrobią wszystko, by mieć i być kimś. A co mogą zaoferować światu? Młode i jędrne ciała – seks, który przynosi im niebywałe zyski. Prostytucja staje się ich sposobem na życie.



Eller dzieli swój film na cztery części. To ta sama historia opowiedziana z różnych perspektyw przez bohaterów, którzy brali w jej udział. Inne spojrzenia, inne emocje i inaczej rozkładane akcenty. Spoglądamy na opowieść o letniej frywolności z perspektywy zakochanego chłopaka, buntowniczki, artystki i młodego biznesmana, który wyczuwa w ich działalności niebywały potencjał. Niewinni nastolatkowie zamieniają się w bezwzględnych drapieżników i oprawców, dla których nie mam momentu otrzeźwienia.

My

My

Trudno patrzy się na My i pomysłowość bohaterów, których prezentuje. Niewinne twarze skrywają mroczne tajemnice. O ile na początku Eller kreuje świat pełen barw i radości, wypełniony fenomenalnie skonstruowaną ścieżką dźwiękową, z biegiem czasu traci tą lekkość, a obraz staje się coraz bardziej surowy. Pojawiają się tylko dźwiękowe plamy, a letnie rozhasanie przyjmuje złowieszcze tony.

My przedstawia ponurą rzeczywistość i uzmysławia, że nuda i brak kontroli są największymi wrogami. Eller w wymowie swojego filmu przypomina Mój brat ma na imię Robert i jest idiotą Philipa Gröninga, gdzie nudne, letnie popołudnie staje się preludium do symfonii brutalności i agresji. W tym świecie nie ma granic moralności, liczy się pomysłowość i okrucieństwo. Znikąd nie widać nadziei.

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply