Jordan Peele jest obecnie jednym z najciekawszych amerykańskich reżyserów. Po krótkim romansie z komedią, od kilku lat tworzy fascynujący związek z horrorem, otwierając wrota do nowego nurtu strasznych opowieści. Po nagradzanym “Uciekaj!” i mrożącym krew w żyłach “To my”, w których rozprawiał się z podziałami klasowymi i rasowymi, zabiera widzów w podróż do krainy kochającej filmy i teorie spiskowe. “Nie!” pełne jest miłości do X Muzy i fascynacji istotami pozaziemskimi.

Przeczytaj także: Gdzie śpiewają raki

OJ (Daniel Kaluuya) i Emerald (Keke Palmery) Haywood są rodzeństwem, a ich rodzina od pokoleń zajmuje się tresurą koni występujących w filmach. Angel Torres (Brandon Perea) to sprzedawca, który z lubością podgląda ich farmę. Ricky “Jupe” Park (Steven Yuen) jest właścicielem parku rozrywki, który mami odwiedzających namiastką westernowego miasteczka, a w samotności wspomina początki swojej aktorskiej kariery, która została przekreślona, podczas zdjęć, przez brutalny atak szympansa. Peele opowiada różne historie, które tylko pozornie nie są ze sobą związane, by skutecznie podrzucać mylne tropy. Reżyser lubi bawić się oczekiwaniami, nie chodzi na skróty, a już z pewnością nie przynosi łatwych odpowiedzi na pojawiające się pytania.

Losy jego bohaterów zostaną połączone przez tajemniczy obiekt, który zawiśnie wśród chmur nad farmą Haywoodów. Przybysze z kosmosu popchną akcję do przodu i odkryją kilka emocjonalnych karta. Pojawienie się UFO stanie się nie tylko pretekstem do opowieści o wykluczeniu i alienacji, ale wypunktuje potrzebę sławy, szybkiego zarobku i od wieków zakorzenioną potrzebę walki o własną ziemię. Peele sprawnie łączy w “Nie!” dorobek horroru, kina sci-fi czy klasycznego westernu. Jego film jest przez to pojemny tematycznie, ale też daje wiele przestrzeni do interpretacji. Przywodzi na myśl Kino Nowej Przygody spod ręki Spielberga i spojrzenie na Dziki Zachód oczami Johna Forda, Howarda Hawksa, Johna Hustona.

Przeczytaj także: To my

Twórca “To my” opowiada o traumie wykluczenia, budując rodzinną historię Haywoodów na wymazywaniu dorobku ich przodków z kart historii Hollywood. Peele przywołuje  Eadwearda Muybridge’a, pioniera filmowego i wynalazcę zoopraksiskopu, który sfotografował galopującego konia. Dżokejem, który znalazł się na tych ujęciach, był praprapradziadek OJa i Em. W ten sposób w “Nie!” pojawia się przestrzeń na fascynację kinem i znaczeniem widowiska, ale też sporo miejsca zajmuje walka z obcym najeźdźcą i pragnienie wybicia się ponad przeciętność. Wybitny operator Antlers (Michael Wincott) jest w stanie poświęcić wiele dla idealnego ujęcia, a Haywoodowie z werwą balansują na granicy ryzyka, by w końcu wyjść z cienia. W końcu film nie bez powodu zaczyna się cytatem z Księgi Nahuma: „I rzucę na ciebie obrzydliwości, i zelżę ciebie, i wystawię cię na widowisko”.  

Jordan Peele ponownie zachwyca inscenizacją, sprawnym wykorzystaniem muzyki i popkulturowymi odwołaniami. Choć “Nie!” rozwija się w zwolnionym tempie, warto czekać na kulminację i refleksje, które ze sobą niesie. Amerykański reżyser z dojrzałością artystyczną tworzy wciągające widowisko, daje przestrzeń do wybrzmienia straszakom, ale przede wszystkim udowadnia, że jest uważnym obserwatorem rzeczywistości. Jego filmy bawią, poruszają i są ważnym głosem we współczesnej kinematografii.

daję 7 łapek!

Related Posts

Po festiwalu w Toronto Przysięga Ireny zbierała dobre recenzje. Niestety nie będę podzielać tego...

Amy Winehouse była artystką, która potrafiła wejść głęboko w serce. Jej muzyka była pełna emocji,...

Alex Garland zabiera nas w centrum wojennego piekła niczym na rodzinną przejażdżkę na piknik....

Leave a Reply