„To duże szczęście w tym zawodzie, żeby trafić na tak różnorodne gatunki i tak różnorodne podejścia do pracy” mówi Dobromir Dymecki, który w filmie „Śmierć Zygielbojma” wcielił się w Jana Karskiego. Z aktorem porozmawialiśmy o jego rolach i różnym podejściu do opowiadania historii.

To jest zdecydowanie twój rok. Na Młodzi i Film w Koszalinie mogliśmy zobaczyć trzy filmy z twoim udziałem („Biały Potok”, „Jakoś to będzie”, „Ostatni komers”), w Gdyni „Prime Time”, „Śmierć Zygielbojma” i…. Do tego na festiwalu w Toronto premiera „Cichej ziemi”. W końcu dotarłeś do kina i to bardzo intensywnie.

Do tej pory głównie grałem w teatrze i on dawał mi największą satysfakcję. Jednak pandemia zamknęła teatry i przez to zrobiło się więcej miejsca na pracę na planie. Poza tym czuje, że w teatrze spędziłem już strasznie dużo czasu i brakuje mi nowych wyzwań, a film z pewnością jest dla mnie nowa przestrzenią i takie wyzwania oferuje. W dodatku w kinie zachodzi zmiana pokoleniowa. Do głosu dochodzą moi rówieśnicy, z którymi w większości studiowałem w szkole filmowej. Czuje, że łączą nas wspólne tematy i perspektywa na świat, dzięki czemu moja praca wykracza poza tylko zagranie roli.

Będąc w teatrze, nie brakowało ci tych filmowych emocji?

Tak się stało, że teatr był dla mnie najważniejszy. Wchodziłem do niego tak, jak teraz do kina z grupa moich przyjaciół i rówieśników. Czułem się wolny, bo miałem tam przestrzeń do wygłaszania własnych wypowiedzi. Film zaś kojarzył mi się głównie z castingami, w których – przyznaję – nie jestem za dobry, i z miejscem, gdzie trzeba coś udowadniać. Raczej z wykonywaniem pracy niż twórczym fermentem. Teraz w filmie mam wokół siebie przyjaciół. Czuję, że to podobny moment do tego, kiedy zaczynałem w teatrze.

Kadr z filmu „Biały potok”

I masz to szczęście, że od razu trafił ci się cały przekrój gatunków: komedia, thriller czy film historyczny. Różne spotkania, różni reżyserzy. Jak wyglądała współpraca z nimi?

To duże szczęście w tym zawodzie, żeby trafić na tak różnorodne gatunki i tak różnorodne podejścia do pracy, bo każdy z tych reżyserów/reżyserek jest zupełnie inny. 

10 grudnia będzie miał premierę film Michała Grzybowskiego „Biały potok”. Michał, który jest także aktorem, doskonale rozumie i wie, jak prowadzić aktora, dlatego ten film skupia się na bohaterach, ich emocjach oraz ich coraz bardziej komplikującym się życiu. Jest to wymarzona sytuacja dla aktorów, ale też wyzwanie, ponieważ cały film opiera się na dialogu i wytwarzaniu wspólnej chemii między bohaterami. Michał dbał, żeby na planie była kameralna, twórcza atmosfera. Zależało mu, żeby wszyscy czuli się zaangażowani. Myślę, że bez zgranej drużyna, którą stworzył, trudno byłoby zrobić taki aktorski film.

Sylwester Jakimow reżyser „Jakoś to będzie” ma szalone poczucie humoru. I tak jak przy „Białym potoku” było kameralnie i postaci było kilka, tak u Sylwka było ich ze 100. To film naszpikowany całą masą najróżniejszych scen, sytuacji i miejsc. Sylwester świetnie potrafi inscenizować i budować sceny. Czasami naprawdę wystarczyło wejść w sytuację i reagować na to, co się dzieje. Bez zbędnego aktorskiego kombinowania i wymyślania. Bardzo lubię taką nieprzewidywalność i brak kontroli. Uwielbiam to, że ten film wychodzi poza ramy komedii. Świat tych bohaterów bywa czasami okrutny, więc nie wszystkie sceny są przyjemne i wesołe.

Z kolei Aga Woszczyńska tworzy slow cinema. „Cicha ziemia” to arthouse zmiksowany z thrillerem. Dla Agi najważniejszy jest obraz, który staje się głównym narzędziem do opowiadania narracji. W jej przekonaniu obraz wyraża więcej niż słowa, dlatego w „Cichej ziemi” jest bardzo mało dialogów. Musieliśmy z Agnieszką Żulewską szukać bardzo minimalistycznych środków wyrazu, co z jednej strony budowało nam istotę bohaterów mających problem z wyrażaniem emocji, a z drugiej dopełniało konwencję filmu czerpiąca z thrillera.

Kadr z filmu „Cicha ziemia”

To młode pokolenie twórców, które coraz lepiej radzi sobie na rodzimym rynku i daje o sobie znać. Ryszard Brylski i jego „Śmierć Zygielbojma” to przedstawiciel starszej gwardii.

Niestety to była dość krótka przygoda, ponieważ moja postać pojawia się w tylko w kilku scenach. Miałem niezbyt wiele czasu na przygotowania. Wygrałem casting na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć, więc musiałem działać szybko i intensywnie. Ryszard Brylski jest bardzo spokojną i opanowana osobą, która wie, czego chce. Jest bardzo uważny i skupiony na szczegółach i dbał o to, żeby wszystko ze sobą współgrało. Był też świetnie przygotowany. Poczułem, że Ryszard zaakceptował moja propozycje Karskiego i że wpisałem się w jego wizję tej postaci. To dało duży kredyt wzajemnego zaufania. Zależało mi na tym, żeby uchwycić spokój i osadzenie tej postaci w opozycji do rozedrganego i bardzo emocjonalnego Szmula Zygielbojma granego przez Wojtka Mecwaldowskiego.

Karski pojawia się w kilku scenach, ale niesie w sobie ważne emocje i przesłanie. Jak przygotowywałeś się do tej roli?

Wiedziałem, że mam mało czasu, więc bardzo szybko zacząłem przeglądać informacje na jego temat. To wyjątkowa postać, charyzmatyczny człowiek z bardzo bogatym wnętrzem. Posiadał ogromne doświadczenie i niesamowitą determinację. Dla aktora to wyzwanie zagrać autentyczną postać, ale wiedziałem, że nie jest to film o Karskim i nie mam szansy pokazać całej jego złożoności i bogactwa. Dość szybko podjąłem decyzję, że interesuje mnie minimalizm. Przesłanie Karskiego jest bardzo mocne i przejmujące, dlatego nie chciałem od niego odciągać uwagi. Tak, jak on sam skupiłem się tylko na tym, co chciał przekazać światu. Oglądając i czytając materiały o Karskim, wyłaniał się z nich portret człowieka skonfliktowanego wewnętrznie: z jednej strony był dyplomatą z wielką klasą, a z drugiej nosił w sobie wielką wrażliwość. Starał się trzymać fason i być profesjonalnym, ale czasami te emocje brały górę. To zderzenie było dla mnie bardzo interesujące. 

W całej filmowej opowieści Karski pełni ważną rolę. W jednej ze scen spotyka się ze Szmulem Zygielbojmem. To jak zetknięcie się dwóch światów: młodego i pełnego nadziei emisariusza oraz wycieńczonego i zrezygnowanego mężczyzny. Jak pracowaliście nad tą sceną z Wojtkiem Mecwaldowskim?

Spotkanie między tymi bohaterami rozgrywa się niemalże pod koniec filmu, a dla nas to był pierwszy dzień zdjęciowy. Zawsze początki w filmie są dość trudne, bo trzeba złapać rozruch, poczuć postaci. Na szczęście między nami wytworzyła się natychmiastowa chemia. Zderzenie tych dwóch temperamentów zbudowało opozycje i już na planie było czuć, że między nami iskrzy. Mieliśmy cały dzień na tę scenę i mogliśmy nad nią pracować i wypróbować różne warianty, dopóki nie poczuliśmy, że osiągnęliśmy to, co chcieliśmy. 

Kadr z filmu „Śmierć Zygielbojma”

Co dla ciebie było najważniejsze w historii Zygielbojma?

Bezradność i obojętność świata wobec ludzkiego dramatu. Ten film, pomimo tego, że wiemy, jak się ta historia skończyła, daje też odrobinę nadziei. Śmierć Zygielbojma, jego odwaga nie poszły na marne. Były w tamtych czasach cegiełką do budowania lepszego świata i to może być inspirujące.

Patrząc na to, co dzieje się na świecie i w naszym kraju, Zygielbojm nie był wystarczającą inspiracją…

W tamtych czasach, kiedy Zygielbojm czy Karski, chcieli obudzić sumienie świata, nikt nie mógł i nie chciał im uwierzyć. Nie mieli tak wielu namacalnych dowodów. Świadczyły o nich tylko ich opowieści i bycie naocznym świadkiem. Teraz świadectw konfliktów, wojen i ludzkich tragedii mamy bardzo dużo, ale ci u władzy wciąż pozostają obojętni. Chociażby przykład tego, co dzieje się na naszej granicy z Białorusią, gdzie ogromny kryzys migracyjny prowadzi do katastrofy humanitarnej. Działania naszego rządu pozostawiają wiele do życzenia. Faktycznie nie daje to nadziei, że wyciągnęliśmy jakakolwiek lekcje z tamtych wydarzeń. Czuję ogromna bezradność w tej sytuacji.

Na naszych ekranach pojawia się coraz więcej filmów historycznych. Lubisz takie kino?

Tak, pod warunkiem, że jest dobrze zrealizowane. Niestety żyjemy teraz w takich czasach, że kino historyczne robi się za wszelką cenę. Nie zwraca się uwagi na jakość. To przykre, kiedy opowiada się tak o naszej historii i tworzy patriotyzm na siłę.

„Śmierć Zygielbojma” jest współfinansowana przez Fundusz Narodowy. Nie obawiałeś się, że film zostanie zrealizowany pod jedną słuszną ideę?

Szczerze mówiąc dowiedziałem się o tym dopiero na premierze w Gdyni. Wiadomo, że produkcje historyczne obarczone są teraz polityczną przynależnością, ale wiedziałem, że to bardziej autorski projekt Ryszarda i że interesował się tym tematem od lat. Obsada filmu też dawała nadzieję. Nie wiem, jak rządzący mieliby zawłaszczyć tę historię, bo jest ona raczej w poprzek narracji obowiązującej w Polsce. 

Według ciebie kino czy teatr powinny być zaangażowane politycznie?

Każdy nasz gest czy decyzja są osadzone w kontekście politycznym i nie da się tego uniknąć. Może to być bardziej lub mniej widoczne, ale każdy nasz wybór przynosi określone konsekwencje dla świata: od tego, na kogo głosujemy w wyborach, po to co jemy i w co się ubieramy.

Related Posts

Sad dziadka czyli Wołyń ujęty zupełnie inaczej niż nas przyzwyczajono. Rozmawiamy z reżyserem...

Wystąpiła w wielu znanych serialach telewizyjnych, takich jak „Belfer” czy „Barwy szczęścia”. W...

„Nie myślę o „Słoniu” jako o filmie prowokacyjnym albo moralizatorskim. To czuła i delikatna...

Leave a Reply