Autor tekstu: Patryk Kosenda


 – daję 6 łapek!

Minihan opanował doskonale reżyserski warsztat, dostał w końcu pieniądze, miał nawet kilka pomysłów – niestety przynajmniej o jeden za dużo, przez co wyszła mu artystyczna, ale wciąż – sztampa.

Kadr z filmu „Zabij i żyj”.





„Wyjazd nad jezioro z okazji pierwszej rocznicy ślubu zamienia się dla Jackie i Jules w makabryczną grę o życie.” – przed seansem poznałem taki lakoniczny zarys fabuły najnowszego filmu Colina Minihana. Naprawdę rzadko podobne opisy robią tak świetną robotę,  jak w tym przypadku.

Rozpoczynając seans, spodziewałem się kolejnego produkcyjniaka spod znaku „kabiny w lesie” (jeżeli tłumacze mogą zrolować z oryginalnego „What Keeps You Alive” jeszcze bardziej pretensjonalne „Zabij i żyj”, to ja doprawdy nie mogę mieć żadnych oporów przed prześmiewczymi kalkami językowymi) ubranego w thrillerowy mundurek, w stylu „Eden Lake” lub „Killing Ground”. W zamian dostałem po głowie zaskakującym, świeżym twistem (w tym miejscu należy zakończyć lekturę, żeby twist świeżość zachował).

Kadr z filmu „Zabij i żyj”.

Bo Jackie (Hannah Emily Anderson) i Jules (w tej roli ewidentnie ulubiona aktorka Minihana – Brittany Allen, która występowała również w dwóch poprzednich pełnometrażówkach kanadyjskiego artysty) faktycznie zaczynają makabryczną grę o życie, ale między sobą, a nie z wyimaginowanym przeze mnie przeciwnikiem.

Jackie okazuje się być psychopatyczną morderczynią, która dzięki myśliwskim zapędom ojca doskonale włada różnego rodzaju bronią. Natomiast Jules jest zrozpaczoną i zszokowaną ofiarą zabójczych instynktów, mieszanki cynizmu i (być może, Minihan rozrzuca takie tropy) patriarchalnego do krwiożerczego bólu wychowania, jakiemu poddana była jej żona.





Reżyser więc w świetnym tempie i pięknym stylu przeplata gatunkową akcję z psychologiczną opowieścią, potykając się jednak (a raczej idąc na łatwiznę) fabularnie w jednym, ale dość ważnym miejscu – momencie zrzucenia Jules ze skał. Nie – nie studiowałem medycyny, nie – nie spadłem nigdy z takiej wysokości. Ale tak drastyczny upadek w kombinacji z Rambowatymi zachowaniami bohaterki (bardzo sprawnej fizycznie, ale jednak wciąż przecież nie niezniszczalnej) po prostu zalatuje scenariuszowym naciąganiem widza.

Dalej jest niestety o wiele gorzej. Ponownie dostajemy po głowie zaskakującym twistem, który tym razem przynosi nam jedynie niesmak. Minihan próbuje zbudować „revenge na szybkości”, jakiegokolwiek psychologicznego wyjaśnienia się nie łapać – Jules z inteligentnej protagonistki zamienia się nagle w Furiosę dla ubogich duchem. Jak się to ma do dalszej fabuły? Nie jest to tak naprawdę istotne, ważniejsza wydaje mi się właśnie ta niekonsekwencja w budowaniu postaci. Przyćmiewa to odbiór całego obrazu.

Kadr z filmu „Zabij i żyj”.

Sztampa. Artystyczna, ale wciąż sztampa.

Film trzyma w napięciu i bawi do połowy, potem tracimy zainteresowanie losami bohaterek. Duże wrażenie robią: praca kamery, zdjęcia, muzyka. Niestety dziury scenariuszowe sprawiły, że film ze świetnego stał się tylko niezły.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author
Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply