Kilka lat temu Moje córki krowy dość mocno zaznaczyły swoją obecność w polskiej kinematografii. Świetne kino środka zachwyciło szczerością, odwagą opowiadania o trudnych tematach i lekkim dowcipem, który przebijał się nawet w odmętach smutku i rozpaczy. Kinga Dębska powraca do swoich bohaterów, ale tym razem zabiera nas w podróż w czasie do PRL-u.

Przeczytaj także: Teściowie

Zupa nic to nostalgiczna wędrówka do czasów dzieciństwa, kiedy wszystko było prostsze i, niezależnie od szarych czasów, bardziej kolorowe. W prequelu reżyserka opowiada o pierwszych miłościach, rodzinnych relacjach upchniętych w ciasnych czterech kątach, pomysłowości i zaradności w czasach, kiedy niczego nie było i zwyczajnej międzyludzkiej bliskości. Dębska tka swój film w uroczych momentów i wspomnień, które z pewnością wielu widzom przypomną własne dzieciństwo. Nie sili się na wielkie diagnozy i tezy szalonego i nie zawsze szczęśliwego życia rodzinnego, lecz z czułością przygląda się bohaterom, którzy dzielnie stawiają czoła codzienności.

Marta i Kaśka (debiutujące Barbara Papis i Alicja Warchocka) są uroczymi dziewczynkami, które spędzają czas w szkole i na osiedlowym trzepaku. Mieszkają w dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami: mamą Elą (Kinga Preis) i tatą Tadkiem (Adam Woronowicz) oraz babcią (Ewa Wiśniewska). Wszyscy gnieżdżą się na niezbyt dużym metrażu, przeżywając wzloty i upadki codziennego trwania ze sobą. Nie zawsze się ze sobą zgadzają, czasem się kłócą i mają odmienne poglądy na rzeczywistość, ale potrafią się kochać i śmiać z popełnianych błędów.

Przeczytaj także: Moja cudowna Wanda

Kinga Dębska świetnie portretuje rodzinne relacje, dając przestrzeń każdemu bohaterowi, by opowiedział nieco o sobie. Nie potrzebuje zbędnych słów, ale po raz kolejny pokazuje, że ma wyczucie rytmu i dobrej puenty. Kinga Preis i Adam Woronowicz czują się jak ryby w wodzie w peerelowskim otoczeniu. Potrafią wyciągnąć zabawne smaczki i niuanse rodzinnych relacji zamkniętych w ciasnych czterech ścianach. Zresztą obsada Zupy nic jest wielkim atutem filmowej opowieści, a debiutujące na dużym ekranie Barbara Papis i Alicja Warchocka rozczulają dziecięcym urokiem i lekkością bycia.

Zupa nic wie, jak budować klimat i pokazuje absurdy PRL-u w pigułce: walka o komplet wypoczynkowy, maluch, któremu skradziono koła, wyjazdy za granicę na handel, a także rodzinna wyprawa na Węgry z przerażeniem w oczach, czy na pewno uda się przekroczyć granicę. Dębska potrafi wyciągnąć komizm z najbardziej banalnych sytuacji. Puszcza oko do widza i razem z nim chce się zatopić w uroku codzienności, którą wspomina się z rozrzewnieniem. To słodko-gorzka podróż do przeszłości, która doskonale sprawdza się jako feel good movie.

daję 7 łapek!

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply