Miłość ojcowska bywa trudna. Często niewyrażona, niewypowiedziana i zawieszona gdzieś w powietrzu. Mężczyźni wychowywani na stereotypowych twardzieli nie przywykli do okazywania uczuć, które potrzebne są do budowania pełnych i zdrowych relacji. I love my dad Jamesa Morosini przygląda się desperackiej próbie naprawienia zmarnowanych szans i niewykorzystanego czasu.

Franklin (James Morosini) jest młodym człowiekiem, który wkracza w dorosłość z bagażem nie zawsze kolorowych dziecięcych doświadczeń. Wychowywany przez matkę, z wiecznie nieobecnym ojcem, który nie potrafił dotrzymywać obietnic, wychodzi właśnie z ośrodka terapeutycznego. Po próbie samobójczej zaczyna stawiać od nowa pierwsze kroki w szaroburym świecie. Pierwszą zdecydowaną decyzją, którą podejmuje jest odcięcie się od toksycznego ojca, który przez większość jego życia tylko go zawodził. Chuck (Patton Oswalt) nie przyjmuje tego faktu z właściwą pokorą i dość szybko znajduje rozwiązanie, jak być na bieżąco z życiem swojego potomka. Zakłada w internecie fałszywe konto, podszywając się pod uroczą kelnerkę Bekę (Claudia Sulewski), i rozpoczyna przyjacielską, a wkrótce romantyczną relację.

Przeczytaj także: Noc 12 października

I love my dad to oparta na faktach urocza opowieść o nieumiejętność budowania realnych relacji, kłamstwie, które może wyniszczać, ale też ogromnym pragnieniu bliskości i zrozumienia. Morosini potrafi bawić się niezręcznościami z codzienności. Żongluje perspektywami, dając przestrzeń zarówno ojcu, jak i synowi. Tworzy poruszającą komedię, która potrafi prawdziwie rozbawić, ale brakuje mu odwagi, by rozpocząć jakąś dyskusję. Ten film jest zachowawczy w swoim psychologicznym i społecznym zaangażowaniu. Skupia się przede wszystkim na akcentowaniu absurdów działań ojca i podrzucaniu tylko delikatnych sygnałów, że to, co robi może być bardzo szkodliwe. 

Morosini buduje opowieść spójną stylistycznie, która bawi już na poziomie wizualnym. Sprawnie żongluje między pokazywaniem Chucka w konwersacji z synem i Beki. Pokazywanie ojca w romantycznym ujęciu z synem prowadzi do niezręczności, podkreślając dwuznaczność prowadzonej relacji. Chuck jawi się jako postać zdesperowana, samotna, ale i egoistyczna, przedkładająca własne potrzebny nad uczucia syna. Z czasem nabiera szerszej perspektywy, ale zabrakło tu większej refleksji nad jego działaniami.

Przeczytaj także: Właściciele

I love my dad to udana produkcja, którą po prostu dobrze się ogląda. Amerykański reżyser przygląda się międzyludzkim relacjom z zaciekawieniem. Nie ocenia swoich bohaterów. Daje przestrzeń, by wyrażali swoje uczucia i pragnienia, choć nie zawsze są one przyjemne. W ciekawy sposób przygląda się trudnej ojcowskiej miłości i pokazuje desperację, która może wyrządzić więcej szkód niż pożytku. Pełne humoru kino, które prowokuje do refleksji, ale nie daje natarczywej lekcji.

daję 6 łapek!

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply