Beztroskie lata młodości kończą się, gdy pewnego majowego popołudnia 1983 roku dwóch nastolatków zostaje zatrzymanych przez milicję. Pozornie błaha interwencja zamienia się w spiralę agresji, która doprowadza do śmierci jednego z nich. Grzegorz Przemyk (Mateusz Górski) staje się niewinną ofiarą zachłyśnięcia się władzą, ale też symbolem ucisku komunistycznego reżimu. Żeby nie było śladów to ekranizacja głośnego i nagradzanego reportażu Cezarego Łazarewicza, w którym rozpędzona machina propagandy zostaje skonfrontowana z ludzkimi tragediami.
Przeczytaj także: Cicha ziemia
Jan P. Matuszyński potrafi przyglądać się ludziom w trudnych sytuacjach, skomplikowanym emocjonalnie, którzy uciekają od łatwej kategoryzacji. W Żeby nie było śladów przede wszystkim skupia się na Jurku Popielu (świetny Tomasz Ziętek), czyli naocznym świadku pobicia Grzegorza, by odpowiedzieć o jednostce w obliczu systemu. Scenariusz oparty na reportażu mógł przyjąć różne perspektywy opowiadania: zrozpaczonej matki czy funkcjonariuszy państwowych, którzy w intelektualnej gorączce próbują uciszyć sprawę, a wybrał sobie na głównego bohatera chłopaka gotowego postawić wszystko na jednej szali, by odważnie mówić prawdę.
Jurek trafił na komendę razem z Grzegorzem, kiedy zostali zatrzymani do Starym Mieście. Widział, jak milicjanci katują jego przyjaciela i nie mógł nic zrobić. Kiedy chłopak umiera, Jurek zostaje jedynym świadkiem, który może zeznać, jak było naprawdę. Niewygodny dla władzy musi się ukrywać, mając świadomość, ze sprawa Grześka zyska wymiar polityczny. Przemyk był synem opozycyjnej działaczki i poetki Barbary Sadowskiej (Sandra Korzeniak), której władza przyglądała się z wyjątkową uważnością. Nastolatek zakleszczony między pragnieniem sprawiedliwości a naciskami otoczenia, by wycofał się ze swoich zeznać.
Przeczytaj także: Ostatnia rodzina
Żeby nie było śladów uwiera i boli, a to za sprawą sprawnie poprowadzonej historii, muzycznym komentarzom i świetnemu Tomaszowie Ziętkowi. Aktor interesująco prowadzi swoją postać, skupiając się na wewnętrznych rozterkach. Jest przy tym daleki od emocjonalnej szarży, opowiada swoją historię za sprawą gestów i spojrzeń. Hipnotyzuje i pokazuje, że jest gotowy, by nieść na swych barkach całe fabuły.
W filmie Matuszyńskiego patrzymy na wiele ciekawych portretów. Zaczynając od zwykłego bohatera, jakim jest Jurek, przez jego zagubionych rodziców, aż po wypraną z emocji władzę, która steruje prokuraturą i dowodami tak, jak jej wygodnie. Każda z postaci zasługuje na uwagę, każda nosi w sobie ciekawą historię i różne motywacje. To właśnie dzięki nim Żeby nie było śladów wciąga i intryguje. Patrzymy na idealnie ubranych ludzi u władzy, którzy nieskazitelnym wyglądem przykrywają złe intencje. W dusznych pokojach głowią się nad ludzkimi losami. Emocjonalnie oderwani od rzeczywistości chronią status quo, posuwając się do kłamstwa, manipulacji i szantażu. W tym pochodzie bezwzględnej władzy zatapia się ojciec Jurka (Jacek Braciak), który niczym rasowy konformista kosztem syna chce ratować własną skórę.
Ten film opowiada o systemie, który posunie się do wszystkiego, by nie stracić swoje pozycji. O władzy czyniącej ze sprawiedliwości pusty slogan. O praworządności, która ugina się pod naciskiem propagandowej machiny. Jan P. Matuszyński nie tworzy filmu politycznego, ale nie da się na niego patrzeć w oderwaniu od bieżącej sytuacji w naszym kraju. Żeby nie było śladów wchodzi pod skórę, porusza i prowokuje do myślenia. Ważny obraz, który wciąga w opowiadaną historię.
daję 8 łapek!