Do 365 dni: Ten dzień nie można podchodzić na poważnie. Oglądanie kolejnej odsłony losów Laury i Massimo, bohaterów prozy Blanki Lipińskiej, wciąż wywołuje lekkie zażenowanie. Film wyreżyserowany przez Barbarę Białowąs i Tomasza Mandesa kuleje pod wieloma względami, a logika dawno zagubiła się w sycylijskim słońcu. Trzeba jednak przyznać, że twórcy nie ukrywają, iż próbują zrobić coś więcej niż radosny teledysk z pięknymi widoczkami i nieskończoną liczbą scen erotyczny. Od dawna wiadomo, że nie o fabułę tutaj chodzi.

Przeczytaj także: 365 dni

Pierwsze spotkanie z bohaterami Blanki Lipińskiej wywołało niemałą burzę. Fantazje twórców wykraczały poza granice dobrego smaku, radośnie pochwalały kulturę macho i dwuznacznie podchodziły do kwestii gwałtu. Kuriozalne rozwiązania fabularne sprawiały, że po plecach biegły ciary żenady, ale wciąż z ciekawością śledziło się losy namiętnego Sycylijczyka i porwanej przez niego Polki. W 365 dni: Ten dzień wracamy do włoskich klimatów. Od momentu, w który zostawiliśmy bohaterów minęło kilka miesięcy. I choć mogłoby się wydawać, że postaci w tym papierowym świecie nieco się rozwiną i dojrzeją, dostajemy wciąż te same schematy i banalne zachowania.

Laura (Anna Maria Sieklucka) ma za sobą trudne doświadczenia. Oprócz tego, że została porwana, przeżyła tragiczny wypadek. I choć traumatyczne wydarzenia mogłyby sugerować pewne koszty emocjonalne i zdrowotne, nasza bohaterka podchodzi do nich kompletnie beznamiętnie. O zdarzeniach ostatnich miesięcy mówi tak, jakby opowiadała o zeszłorocznej pogodzie, bez momentu wymaganej refleksji. Z syndromem sztokholmskim pod pachę przygotowuje się, by związać się z Massimo (Michele Morrone) na całe życie. Para staje na ślubnym kobiercu i rozpoczyna się prawdziwa karuzela emocji – jedna scena erotyczna przechodzi w kolejną, zmieniają się tylko utwory w tle i miejsca uprawiania miłości.

Przeczytaj także: Poskromienie złośnicy

Trzeba przyznać, że twórcy nie marnowali czasu i dostarczyli widzom tego, czego oczekiwali już w drugiej minucie filmu. W końcu 365 dni: Ten dzień to opowieść pełna pięknych ciał i miłosnych uniesień, które gdzieś tam powinny wpasować się w opowiadaną historię. I tu pojawia się najważniejszy zarzut w stronę produkcji – tak naprawdę ten film to zbiór scen i sekwencji, które łączą się ze sobą bez przyczynowo-skutkowego ładu i porządku. Narracyjne zawirowania schodzą na drugą stronę, bohaterowie są płascy i bez wyrazu, a zaplanowana intryga wywołuje uśmiech politowania. 

W pierwszej części uwagę mogły przykuwać odważne sceny erotyczne i piękne widoki, w drugiej odsłonie zaczynamy wymagać czegoś więcej (płonne nadzieje!). Twórcom brak jednak pomysłu i przestrzeni, by rozbudować bohaterów i nadać im ciekawe życie wewnętrzne. Laura i Massimo wciąż poruszają się w granicach  zgranych schematów, toną w banale i drętwych dialogach. Wymieniają się ze sobą półsłówkami, urządzają pokazy siły i wciąż balansują na granicy dobrego smaku. W całym tym drętwym towarzystwie to Magdalena Lamparska zasługuje na uwagę. Nie byłam fanką jej Olgi. Zdawała się oderwana od opowiadanej historii i zbyt przerysowana. Tym razem aktorka jako jedyna bawi się swoją postacią, dodaje jej pazura i ironicznego rysu. W końcu cały ten świat trzeba wziąć w jeden wielki nawias i puszczać oko do widza, punktując słabości prezentowanego gatunku. Lamparska jest prawdziwym zwierzęciem aktorskim, a jej postać niesie w sobie wiele one linerów, które z pewnością zagoszczą w radosnej memowej twórczości. To oczekiwany powiew świeżości w tym nadętym świecie mafijnych zawirowań i niedopowiedzeń.

W 365 dni trudno mówić o aktorstwie, kiedy cała para idzie na wizualne dopieszczenie scen erotycznych i dobór muzyki. Białowąs i Mandes tworzą film, który jest jednym wielkim teledyskiem i wtórnym soft-porno. Jeden utwór pościelowy przechodzi w drugi, a Morrone i Sieklucka dwoją się i troją, by zbudować gorącą atmosferę. Kilka sekwencji zostaje zbudowane podobnie, jak w pierwszej odsłonie. W końcu najważniejsze w tej opowieści są doznania i uniesienia. Niestety momentami przekraczają granice żenady, a całość chce być zbyt śmiała i erotyczna. Szalone języki i wygięte ciała trącą groteską i pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wtórność powtarzanych ujęć i zachowań. 

Przeczytaj także: Free Guy

Druga odsłona ekranizacji Blanki Lipińskiej sili się na intrygę i nieco kryminalne akcenty, ale przegrywa już na starcie brakiem konsekwencji i nieumiejętnym budowaniem nastroju. Z pewnością 365 dni: Ten dzień mogłoby się bronić, gdyby twórcy z dużo większą świadomością poruszali się w rejonach autoironii i pastiszu. Drobne mrugnięcia do widza nie wystarczą, by przekonać nas o zamierzonych śmiesznostkach czy balansowaniu na granicy przerysowania i szarży. Białowąs i Mandes wciąż powodują cringe i lekkie niedowierzanie. Ładne obrazki nie zastąpią spójnej opowieści, a drewniane aktorstwo zdystansuje do, i tak już bezbarwnych, postaci. Nikt nie spodziewał się, że będzie inaczej. 

daję 2 łapki!

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply