Z oczekiwaniami wiążą się rozczarowania. Czerwone maki Krzysztofa Łukaszewicza miały szansę być epicką wojenną opowieścią o dokonaniu niemożliwego. Portretem ludzi z krwi i kości, którzy wplątani w historyczną zawieruchę ofiarowali ducha walki i swoje życie. Na włoską ziemię wkradł się jednak melodramatyzm i brak rozmachu, co nie pozwala temu filmowi być do końca dziełem spełnionym.

Czerwone maki: herosi zdobywają dziewczyny

Czerwone maki to dramat wojenny połączony z melodramatem, który opowiada o patriotyzmie, ale nie z nadęciem i przez duże “P”. Nie znajdziemy tu polskiej martyrologii czy okrągłych słów, choć dialogi z pewnością mają rekompensować brak rozmachu i ciasne kadry. Nie czuć ogromu wojny, nie widać trudnej przestrzeni zdobywany wzgórz. Wielu sprawom wierzymy na słowo, a rozległy teren widzimy na makietach, nad którymi pochylają się oficerowie. Brak tu przestrzeni, rozmachu i grozy wojny, która zapierała by dech w piersiach. Strategiczna bitwa, która torowała drogę aliantów na Rzym to wielkie zwycięstwo ducha Polaków, ale filmowo niewykorzystana szansa, by powiedzieć coś więcej niż to, co już wiemy: potrafimy walczyć w beznadziejnej sytuacji i dla Ojczyzny jesteśmy gotowi do największych poświęceń.

Krzysztof Łukaszewicz całą historię ubiera w ramy melodramatu. To on sprawdza się w tej opowieści najsłabiej. Jędrek (Nicolas Przygoda) to młody zawadiaka, co to kochanie nakarmi i niedźwiedzia okiełzna. Doświadczony przez los stratą najbliższych ma w sobie sporo złości i niezgody na udział w wojnie. Chce po prostu przetrwać i zdobyć serce dziewczyny, z którą przeszedł przez piekło, uciekając z Rosji. Sanitariuszka Pola (Magdalena Żak) widzi w nim niedojrzałego podrostka i skutecznie odrzuca jego awanse. Przez cały film Jędrek nie będzie tracił nadziei i uparcie walczy o serce ukochanej. Patrząc na dwójkę bohaterów, nieodparcie ma się wrażenie, że ten romans został napisany na kolanie, a ich zachowanie ociera się o śmieszność. Trudno zapałać do nich sympatią i podążać za uczuciowymi czy też moralnymi rozterkami. 

Przeczytaj także: Biała odwaga

Nicolas Przygoda dostała trudne zadanie do zrealizowania. Jego bohater to tak naprawdę nośnik idei – od antywojennego cwaniaka przechodzi przemianę w bohatera, który zostaje odznaczony przez samego generała Andersa (Michał Żurawski). Młody aktor dobrze radzi sobie na ekranie. Nie czuć fałszu w jego postaci, choć ewidentnie brakuje kilku scen, by jego droga stała się bardziej wiarygodna. Pełno w nim wątpliwości, złości, ale też strachu w obliczu sytuacji, w której się znalazł. Dobrze koresponduje z opanowanym redaktorem (Leszek Lichota), który zapisuje wszystko, co widzi, by nieść świadectwo potomnym. 

Największą bolączką Czerwonych maków jest nie do końca spełniająca oczekiwania realizacja. Po widowiskowej Dunkierce i zapierających dech w piersi bitwach w Napoleonie oczekiwania wobec kina wojennego i historycznego są duże. Gdy nie otrzymujemy zajmującej opowieści, sceny walki stają się jedyną z kart przetargowych. Trudno poczuć ciężar postawionego zadania, gdy nie widzimy przestrzeni, w której znaleźli się żołnierze. Ciasne kadry sprawiają, że jesteśmy blisko bohaterów, ale tak naprawdę brakuje nam emocjonalnej więzi, by im kibicować. Choć wybijają się poszczególne jednostki, zbyt wielki nacisk został położony na Jędrka i jego nastawienie do wojny, by z uwagą śledzić losy pozostałych żołnierzy. Zabrakło przestrzeni: tej w kadrze i w scenariuszu.

Łukaszewicz nie tworzy kina na kolanach. To z pewnością działa na plus. W końcu uciekamy od posągowych bohaterów, z którymi trudno się utożsamić. Reżysera i scenarzysta szuka czegoś bliższego widzom i daje im chłopaka pełnego wątpliwości, idei, uczuć i oczekiwań. Nie do końca sprawdza się to w tej opowieści, ponieważ melodramat przysłania wojenną zawieruchę. Bitwa pod Monte Cassino była jedną z najbardziej zaciętych walk podczas II wojny światowej. Odnieśliśmy w niej zwycięstwo, ponosząc spore straty. Czerwone maki oddają hołd poległym, są świadectwem, ale też opowieścią o braterstwie i woli walki. Szkoda tylko, że morał jest oklepany i nieco naiwny: heroiczna postawa popłaca i daje uznanie, a Jędrek “nawracając” się może zdobyć serce ukochanej.

daję 5 łapek!

Related Posts

Plotki o tym, że Wytłumaczenie wszystkiego to najbardziej polski węgierski film, nie są...

“Queer” to filmy, który jako pierwszy został wybuczany na pokazie prasowym. Nie oceniałabym go aż...

Pedro Almodovar debiutuje. “The Room Next Door” to jego pierwszy anglojęzyczny film, który z...

Leave a Reply