– daję 4 łapki!

Ten tekst muszę rozpocząć od wyznania: nigdy nie byłam fanką komiksowych historii. Niedawno wkręciłam się w świat Marvela, który coraz bardziej mnie bawi intryguje. DC Comics próbowało mnie wciągnąć do swojej rzeczywistości, ale bezskutecznie. Pierwszym filmem, jaki zobaczyłam w całości była Wonder Woman. Bez nadmiernego entuzjazmu, dałam się przekonać kobiecej perspektywie. Liga Sprawiedliwości udowodnił, że to nie moja bajka, a twórcy ewidentnie nie radzą sobie z nadmiarem postaci uniwersum i mrokiem, który tkwi w otaczającym ich świecie.

Liga Sprawiedliwości

Liga Sprawiedliwości

Superman (Henry Cavill) nie żyje. Batman (Ben Affleck) zmaga się z wyrzutami sumienia, a planecie zagraża zagłada z rąk demonicznego Steppenwolfa. Kiedy w jego posiadanie wejdą trzy potężne Mother Box, Ziemia ulegnie zniszczeniu i zapanuje mrok. Bruce Wayne musi zmontować ekipę, która stawi czoła potworowi i ocali ludzkość. Banalna fabuła, na której opiera się większość superbohaterskich opowieści pęka w szwach od samego początku. Na ekranie pojawiają się kolejne postaci, stylistyki się mieszają, a całość zaczyna przypominać obrazek złożony z niedopasowanych elementów. To, co miało śmieszyć, spełnia swoją funkcję w trzech pierwszych żartach, a potem rozmywa się w marnych inscenizacjach.



Zack Snyder ma problem z poczuciem humoru. I ze spójnym prowadzeniem fabuły. A także z wypracowaniem wiarygodnej filmowej tożsamości całego zespołu. Liga to zbiór bohaterów, którzy, choć posiadają wspólny cel, nieustannie, indywidualnie wdzięczą się do widzów. Batman to mrok i pewność siebie, Wonder Woman (Gal Gadot) stanowi serce i głos rozsądku zespołu, Aquaman (Jason Momoa) jest niczym morski lowelas, Flash (Ezra Miller) przypomina chłonącego świat dzieciaka a Cyborg (Ray Fisher) to stalowa moc i lęk przed utratą kontroli. Wszyscy dostają swój czas, a Snyder bardzo chce ich dogłębnie scharakteryzować w krótkim czasie. Do tego ich oddzielne sceny zostają utrzymane w odrębnych stylistykach, co źle wygląda z perspektywy całości.

W świecie superbohaterów trudno domagać się wiarygodności, ale byłoby dobrze, gdyby filmowa rzeczywistość choć trochę trzymała się logiki. W Lidze Sprawiedliwości pojawiają się absurdalne rozwiązania, zbędne sekwencje i niezwykle skrótowe budowanie poszczególnych wątków. Choć na ekranie dzieje się dużo, można bez przerwy wymieniać kluczowe elementy, które popychają fabułę do przodu, trudno pozbyć się wrażenia znudzenia i dłużyzn. Dialogi również pozostawiają wiele do życzenia – momentami zahaczają o groteskę.

Liga Sprawiedliwości

Liga Sprawiedliwości

Jeśli liczycie na to, że wszelkie niedociągnięcia zostaną zrekompensowane w finalnym starciu, płonne nadzieje. Komputerowa sieczka sprawia, że momentami trudno odróżnić poszczególne postaci. Nieustannie przeskakujemy z miejsca na miejsce, pojawią się problem z lokalizacją i nawala wyobraźnia przestrzenna. Sekwencja starcia z Steppenwolfem przypomina grę, w której graficy – podczas pracy nad najważniejszym elementem – zrobili sobie przerwę.

Liga Sprawiedliwości zawodzi w wielu elementach, ale dużą energię wnosi Aquaman i Flash. Pozostaje nadzieja, że ich indywidualne filmy sprawdzą się o wiele lepiej. Cóż, seans zakończyłam z uśmiechem politowania i lekkim zażenowaniem chaosem, który miał miejsce na ekranie. Apokalipsa rozegrała się w tym uniwersum i niemal wszyscy polegli. Fabularnej żonglerce nie pomogły nawet dokrętki i naprawiająca ręka Josha Whedona. To przedziwna walka patosu i humorystycznych inspiracji Marvelem. Bohaterowie upadli i nieprędko się podniosą.

 

Related Posts

„A Different Man” Aarona Schimberga z łatwością mógł stać się nowym filmowym odczytaniem „Pięknej...

Gangster składa ambitnej prawniczce propozycję nie do odrzucenia. Kobieta wyrusza na misję, która...

Piętno znanego nazwiska może ciążyć, paraliżować, bądź prowokować do działania. Simona Kossak...

Leave a Reply