Magdalena Boczarska to Karolina Osmańska z „Czasu honoru”, tytułowa Różyczka u Kidawy-Błońskiego, a ostatnio kontrowersyjna Michalina Wisłocka. Jak wyglądała praca na planie „Sztuki kochania” i co sama aktorka wie o sztuce kochania?

Magdalena Boczarska


Gadu gadu: Magdalena Boczarska – o „Sztuce kochania” i sztuce kochania


Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to tegoroczna produkcja w reżyserii Marii Sadowskiej. Obraz stanowi przekrój przez życie najpopularniejszej polskiej seksuolożki. Scenariusz Krzysztofa Raka balansuje pomiędzy życiem prywatnym (uczuciowym i seksualnym) bohaterki, a jej społeczną walką o wydanie – współcześnie osławionego już – poradnika „Sztuka kochania”.


Trochę stałaś się Wisłocką naszych czasów. Ludzie pytają Cię teraz o sprawy seksu tak, jakbyś była rzeczywiście w tej dziedzinie specjalistką. Szukają u Ciebie informacji takich, jakich szukaliby u Wisłockiej wtedy.

To jest bardzo urocze. Wzrusza mnie to. I to mnie jeszcze bardziej zmobilizowało do tego, żeby od A do Z przestudiować „Sztukę kochania”. Dzięki temu mogę odsyłać do odpowiednich rozdziałów. Sama nie czuję się – i nigdy bym nie śmiała – na tyle kompetentną osobą, żeby pouczać w tej kwestii. Chociaż rzeczywiście młodzi ludzie – zwłaszcza dziewczyny – często pytają mnie, czy trzeba kochać faceta, z którym przeżywa się ten pierwszy raz.

Trzeba?

Mogę tylko powiedzieć, jakie jest moje zdanie. To nie teoria naukowa.

Zawsze powtarzam, że nie musisz sobie mówić, że kładziesz się na ołtarzu wielkiej miłości. Kobiety mają jakieś takie przeświadczenie, że się składają w ofierze i że to jest jakiś dowód miłości. Pomyśl sobie, że to Ty sobie tego kogoś wybrałaś na pierwszy raz. Nie chcę tutaj mówić o wykorzystywaniu, tylko po prostu o zmianie myślenia. Może właśnie pomyśl, że to Ty sobie bierzesz tego faceta, że to jest Twój wybór, że on Ci się podoba. Decydujesz, że on Cię pociąga i taki chcesz mieć pierwszy raz. A miłość później przyjdzie. Do tego albo
do innego.

Moim zdaniem seks jest pojęciem, które trzeba trochę odkoturnić i zdjąć osłony pewnych obyczajów, naszej polskiej dulszczyzny.


Magdalena Boczarska


Wisłocka przydałaby się także w naszych czasach?

Dzisiaj seks nadal jest tematem tabu. Pozornie umiemy o nim rozmawiać, bardzo dużo wiemy o pozycjach czy pornografii, do których mamy nieograniczony dostęp. Jeżeli jednak chodzi o prawdziwą bliskość, wciąż niewiele wiemy na ten temat. Ta wiedza jest bardzo, bardzo kulejąca. Ciągle nie mamy edukacji seksualnej w szkołach.

Wisłocka w swoich czasach była kontrowersyjna. Myślę, że dzisiaj byłaby wyklęta.

Co znaczy dla Ciebie rola w biografii kontrowersyjnej lekarki?

To był dla mnie taki aktorski Mount Everest. Widzowie ocenią, czy udało mi się na niego wejść czy nie. A jeśli nawiązać do triatlonu: jak Ironman na Hawajach – pełen dystans. To największa aktorska przygoda życia.

Do tej pory taką wyjątkową rolą była Różyczka. Bardzo też lubię film „W ukryciu”. Ale „Sztuka kochania” to zdecydowanie największa przygoda – zadnie najbardziej wymagające. Niesamowite jest też to, że podczas pracy na planie zyskałam piękne przyjaźnie. I czuję, że Miśka jest na całe życie.





Zrobienie z Ciebie Wisłockiej wymagało dużych nakładów pracy charakteryzatorskiej. Dlaczego więc po castingu nie postawiono na aktorkę o aparycji jej bliższej i właśnie Ty dostałaś tę rolę?

Marysia Sadowska twierdzi, że mam charyzmę, która jest identyczna jak ta Michaliny Wisłockiej. Mówię zdaniami twierdzącymi, nie pozwalam sobie przerwać. Mam też taką naturę, że jak się na coś uprę, to nie odpuszczam. Jak mnie wyrzucą drzwiami, to wejdę oknem. Jestem potwornie uparta i lubię postawić na swoim. Myślę, że to zaważyło.

Dodatkowo wydaje mi się, że szukali aktorki, która będzie w stanie zagrać młodą Wisłocką i starszą Wisłocką. Wiekowo mam tyle samo do młodej jak i starszej Miśki, jestem dokładnie pośrodku.

Z punktu widzenia producentów istotne też było to, że to jest film o erotyce i miłości. Wiedzieli, że będą tę aktorkę chcieli rozbierać. Szukali kogoś, kto – nie tyle nie będzie miał z tym problemu, co – będzie umiał z erotyczną sferą i tym kontekstem tej roli współgrać.


Maria Sadowska i Magdalena Boczarska


W „Sztuce kochania” nie grasz Wisłockiej, a jesteś Wisłocką. Wyglądasz jak ona, poruszasz się jak ona, mówisz jak ona…

Słyszałam niejednokrotnie: „Ty mówisz Wisłocką!”. Nieprawda! Wisłocka mówi mną, tylko ja trochę to „mówienie mną” wzbogaciłam o inspiracje, których zaczerpnęłam, oglądając godziny materiałów archiwalnych. Ale na nich widzimy charyzmatyczną 70-letnią panią, która w frywolny sposób opowiada o seksie. Myślę, że ta Miśka filmowa, to jest taki mix mojej osoby, tej mojej wiedzy i wizji jej osoby.

A jak udało się uzyskać ten fenomenalny efekt wizualny?

To ogromna zasługa Anety Brzozowskiej i jej teamu. Bardzo długiego i żmudnego okresu przygotowań. Ode mnie to wymagało tylko i aż cierpliwości.

Cała ekipa zaczynała pracę normalnie o godzinie siódmej, a ja zaczynałam tę pracę średnio o czwartej-piątej rano, kiedy wszyscy jeszcze smacznie spali. Z kolei ściąganie charakteryzacji trwało godzinę, więc praca była naprawdę żmudna.

I doprowadzenie potem skóry do ładu – wizyty u dermatologów, u kosmetyczki. Ale było warto!

Gdzie jest granica między próbą wiernego odzwierciedlenia rzeczywistości a artystycznymi inspiracjami w przygotowaniu charakteryzacji, kostiumów, scenografii?

Mieliśmy pierwowzór. Czerpaliśmy z oryginału, wzbogacając to o naszą wizję i dodając temu lekkiego sznytu filmowego. To dotyczy mojej gry, charakteryzacji i kostiumów. Nie chcieliśmy odtwarzać postaci jeden do jednego, ze względu na świadomość, że i wiek, i moja powierzchowność są zupełnie inne od oryginału. Chodziło o to, żeby zaistniał jakiś ślad. Aby przekazać przede wszystkim charyzmę i wyjątkowość Michaliny.


Kadr z filmu „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”.


Jak dobrze znałaś Wisłocką przed realizacją filmu?

Pamiętam książkę Wisłockiej. Oczywiście byłam wtedy dzieckiem, ale jestem dzieckiem komuny, więc doskonale pamiętam, kim była Wisłocka.

Kiedy otrzymałam telefon, że dostałam rolę, natychmiast kurier od produkcji przywiózł mi książkę „Sztuka kochania gorszycielki” Violetty Ozminkowski. Przywiózł mi też oryginalne wydanie „Sztuki kochania”. Zadbali o to, abym miała dostęp do wszystkich możliwych materiałów archiwalnych, skontaktowali mnie z rodziną.

Potem sama przejęłam pałeczkę. Mój kontakt z profesorem Izdebskim oraz córką Wisłockiej – Krysią Bielewicz – zamienił się w piękną relację, za co jestem bardzo wdzięczna. Później im dalej w las, tym bardziej sama sterowałam tymi cuglami i chyba stałam się osobą, która o Wisłockiej mogła powiedzieć najwięcej.





Dlaczego „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to film ważny i pouczający?

Nauka i historia pokazują, że trzeba się uczyć o przeszłości i wyciągać z niej wnioski. Filmy, które pokazują historię, pozwalają nam trochę lepiej zrozumieć nas samych, naszą mentalność, nasze korzenie.

Dla młodych ludzi może to być bezcenne źródło wiedzy. W przypadku „Sztuki kochania” patrzą na film z pewnym podziwem i z taką nutą niedowierzania. Bo PRL jest modny: muzyka jest modna, ubrania są modne, meble są modne. A starsze osoby patrzą na to z sentymentem, ponieważ to pamiętają.

Mam poczucie, że jeżeli chodzi o silne kobiece wzorce, to jest ich ciągle bardzo mało. Myślę, że Wisłocka była takim lodołamaczem, który również w dzisiejszych czasach byłby nam bardzo potrzebny. Szczególnie, kiedy budzimy się w takiej rzeczywistości, w której rola kobiety ciągle jest deprecjonowana.

Zrobiliśmy film o kobiecie, która walczyła o prawa kobiet 40 lat temu. Dzisiaj mamy podobną rzeczywistość. Oczywiście nie można tego całkowicie porównać, ale jest trochę niebezpiecznie. Myślę, że taki społecznik – kobieta wzór – taka silna osobowość byłaby nam potrzebna. Nie mamy takiej.


Kadr z filmu „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”


Zakończmy z przymrużeniem oka. Jak się czujesz z tym, że jesteś na językach nie tylko ze względu na kreację aktorską, ale zaczyna się też coraz więcej mówić o Twoim ciele?

Wisłocka podobno nigdy skromnością nie grzeszyła. Mam nadzieję, że przejęłam tę cechę po niej. Mnie to odpowiada. Cytując Wisłocką z filmu: nie przeszkadza mi ten efekt uboczny (śmiech).


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Sad dziadka czyli Wołyń ujęty zupełnie inaczej niż nas przyzwyczajono. Rozmawiamy z reżyserem...

Wystąpiła w wielu znanych serialach telewizyjnych, takich jak „Belfer” czy „Barwy szczęścia”. W...

„Nie myślę o „Słoniu” jako o filmie prowokacyjnym albo moralizatorskim. To czuła i delikatna...

Leave a Reply